środa, 22 marca 2017

"Chyba nie wiesz dziecinko kim jestem"

Od tygodnia nie zajmuję się niczym innym jak przygotowaniami do projektu, o który walczę z tym ulizanym karaluchem. Nikt w całym świecie nie działa mi tak na nerwy jak on, nawet ta idiotka, która zwie się też moją pracownicą jest mniej irytująca. Właśnie szkicowałam jeden z projektów, gdy do gabinetu cała rozpromieniona weszła moja przyjaciółka Isabell. Była jak zawsze ubrana w idealnie dopasowaną sukienkę, która opinała jej smukłą sylwetkę. Zawsze jej tego zazdrościłam, bo kto nie chciałby mieć lekko ponad metr siedemdziesiąt, do tego prawie metrowe nogi, które w szpilkach wyglądają obłędnie. Tak, żeby się pocieszyć ja mam całe metr pięćdziesiąt siedem i nie potrafię sięgnąć bez szpilek do najwyższych półek w sklepach.
- Coś Ty taka zadowolona? - spytałam nie odrywając wzroku od szkicu. Miałam za dużo pracy, a każda minuta liczyła się coraz bardziej. Nie mogłam się obijać, gdy wiedziałam, że ta wsza Uckermann pracuje, żeby mnie zniszczyć i pogrążyć.
- Znalazłam miłość - opadła na krzesło obok mnie, tylko po to żeby za chwilę energicznie się z niego podnieść i zaklaskać w dłonie. Była tak podekscytowana, więc już wiedziałam, że to coś więcej niż tylko chwilowe zauroczenie. Ona serio wpadła i to po uszy.
- To gratuluje - uśmiechnęłam się nadal szkicując, mój głos zapewne nie brzmiał zbyt przekonująco, ale serio cieszyłam się.
- Dulce - walnęła ręką w moje biurko - czy to Cię w ogóle obchodzi? - spytała pretensjonalnym tonem. Westchnęłam, odkładając szkic na biurko.
- Jasne, że tak. Po prostu projekt, nie daje mi spokoju. Muszę go wygrać - oparłam się rękoma o biurko, rozmasowując sobie skronie.
- Wiem, ale proszę poświęć mi teraz parę minut i wieczorem parę godzin - ostatnie dwa słowa powiedziała bardzo szybko, tak żebym najprawdopodobniej nie zrozumiała i zgodziła się w ciemno. Jednak znam ją już na tyle dobrze, że zrozumiałam ten jej końcowy bełkot.
- Parę godzin? Bell nie mam paru godzin nawet dla siebie -westchnęłam. Serio ostatni czas nie jest najlepszym.
- Proszę - złożyła dłonie, tak że wyglądała jak modlący się aniołek. Wiem, że jestem jej winna więcej uwagi. W końcu to moja przyjaciółka, chyba jedyna, której nie obchodzi kim jestem pod względem zawodowym.
- Dobra, ale po dzisiejszym wieczorze dajesz mi spokój - zacięłam się na chwilę, żeby pomyśleć ile dokładnie spokojnego czasu potrzebuje - do czasu ukończenia projektu, okej?
- Stoi - klasnęła w dłonie, wstała i momentalnie podbiegła do mnie, zaciskając uścisk, którym zabierała mi tak wiele tlenu.

~~~~

Wyszłam z firmy od razu, żeby później nie mieć wątpliwości. Zapewne szukałabym dziesięciu tysięcy wymówek, dzięki którym finalnie nie ruszyłabym się z gabinetu.

- Więc gdzie idziemy? - spytałam zakładając moje spore okulary przeciwsłoneczne.
- Jak to gdzie? Na zakupy - Bell była niesamowita, miała tyle pomysłów i w ogóle wolnego czasu. Jednak co się jej dziwić, jej ojciec nadal pracował, a ona nie miała na głowie gigantycznej korporacji. Kiwnęłam głową i poszłam za nią. Mimo, że nie byłam w pracy to i tak myślami ciągle przy niej tkwiłam. W głowie odtwarzałam sobie coraz to nowsze pomysły na kolekcję ubrań, na coś takiego co mogłoby zmieść Uckermanna całkowicie z rynku modowego.
- Wchodzimy tutaj, haloo Dulce - machała mi ręką przez oczami, a ja wróciłam do rzeczywistości.
- Jasne, chodźmy - wzięłam ją pod rękę i dumnym krokiem udałyśmy się do sklepu. Przechadzałam się między regałami, nie mogąc znaleźć kompletnie nic. Wszystko było takie zwyczajne, takie nijakie. Bell stała już przed przymierzalnią z wielką stertą przeróżnych sukienek, a ja nadal nic.
- Dulchi, wybierz coś w końcu - westchnęłam tylko, biorąc do rąk pierwszą lepszą, czarną sukienkę. Weszłam do przymierzalni, tej obok Bell i założyłam ją. Była nieco za krótka, mówiąc nieco mam na myśli to, że sięgała trochę wyżej, niż połowa uda. W sumie do pracy nie mogłabym się tak ubrać, ale na kolację, czemu nie. Zdjęłam ją, przebierając się z powrotem w moje ubrania.
- Może być ta? - moja przyjaciółka odsłoniła zasłonkę i obróciła się dookoła siebie. Miała na sobie równie krótką złotą sukienkę.
- Jest piękna - uśmiechnęłam się. Taka prawda, wyglądała jak księżniczka.
- A Ty jak na pogrzeb? - wskazała na sukienkę w moim ręku, zaśmiałam się przytakując. Finalnie wyszło na to, że ja opuściłam sklep tylko z sukienką, a Bell miała ze sobą około czterech toreb.

~~~~

Pół godziny przed tym jak miałam zjawić się w restauracji, przypomniałam sobie o tym, że w ogóle tam mam być. Wzięłam szybki prysznic, po którym dosłownie błyskawicznie wciągnęłam na siebie sukienkę, co nie było łatwym zadaniem. Na górze była dość obcisła, a mokre ciało wcale w tym nie pomagało. Gdy udało mi się z tym uporać, postawiłam na dość mocny makijaż oczu, a usta maznęłam pierwszą lepszą pomadką. Wydaję mi się, że mój wygląd był co najmniej dobry:

Jechałam dość nieostrożnie, bo za wszelką cenę chciałam być tam jak najszybciej. No wiecie nie bardzo, wypada mi się spóźniać. Spojrzałam na telefon.
- Kurwa - zaklęłam pod nosem, gdy zobaczyłam parę nieodebranych połączeń od Isabell.Wykręciłam jej numer, gdy stałam na światłach.
- Daj mi góra dziesięć minut i jestem - powiedziałam zanim zdążyła się odezwać.
- Dul, bo Adam przyprowadził kolegę no i wiesz, czekamy na Ciebie - od razu się rozłączyła, a ja już miałam zafundować jej porządny opierdziel. Znów wkręca mnie w jakieś podwójne randki. Od razu odechciało mi się, ale nie mogłam przecież jej wystawić. Dojechałam w końcu pod te cholerną restaurację, jeden z pracowników wziął mój samochód i odprowadził go na parking. Weszłam do środka, mówiąc do jednej z pracownic, aby zaprowadziła mnie do stolika, który zarezerwowała moja przyjaciółka.
- Przykro mi ale nie zajmuję się tym - myślałam, że się przesłyszałam, co za bezczelna gówniara.
- Chyba sobie Pani żartuje - powiedziałam oburzona.
- Nie jestem od oprowadzania gości - uśmiechnęła się ironicznie, a ja miałam ochotę iść i złożyć na nią skargę.
- Chyba nie wiesz dziecinko kim jestem, teraz nie mam humoru, ale daj mi parę dni i nie znajdziesz pracy nigdzie w Meksyku - powiedziałam, grożąc jej palcem. Już miałam kontynuować, gdy podszedł do mnie jeden z kelnerów.
- Ohh Pani Savinon zapraszam - powiedział, w końcu jeden inteligenty pracownik. Ta mała, która była tak złośliwa, zrobiła się czerwona, chyba zdała sobie sprawę z kim zadarła. Powiedziałam mu, gdzie ma mnie zaprowadzić.
- Dziękuję, poradzę sobie już - oddelegowałam go, gdy zobaczyłam moją koleżankę, podeszłam do stolika.
- Dulce już jesteś - wstała uradowana, cmokając mój policzek.
- Przepraszam za spóźnienie, ale... - zacięłam się, krzyżując wzrok z kolegą Adama.





Hejka.
Wracam z nowym rozdziałem, jeszcze was nie opuściłam. Nie pozbędziecie się mnie tak łatwo. Dość długi rozdział jak na moje bloggerowe dodawanko. Kolejny jak napiszę, czyli za X czasu. Dziękuje za wszelkie wyświetlenia i komentarze, jesteście najlepsi :)

poniedziałek, 6 marca 2017

"W końcu Pani prezes powiedziała coś mądrego"


- Cholera - zaklęłam pod nosem, gdy okazało się, że mój super niezawodny budzik tym razem mnie zawiódł i najnormalniej w świecie nie zadzwonił. Zerwałam się na równe nogi i pobiegłam do łazienki. Było już długo po ósmej, a ja jeszcze znajdowałam się w moim mieszkaniu. Wzięłam wręcz błyskawiczny prysznic i wykonałam minimalistyczny makijaż, włosy spięłam w kucyk wypuszczając z niego parę kosmyków włosów, aby mogły swobodnie opadać po obu stronach twarzy. Do tego założyłam tak zwaną małą czarną i spore szpilki, które przy moim minimalistycznym wzroście, były nieuniknione. Wybiegłam z mieszkania, zjeżdżając windą na podziemny parking, podeszłam do samochodu i gdy chciałam go otworzyć okazało się, że zapomniałam kluczyków.
- Dul Ty idiotko - pacnęłam się ręką w czoło.
- W końcu Pani prezes powiedziała coś mądrego - usłyszałam ten kpiący głos za sobą, a krew w moich żyłach zaczęła się gotować, to niesamowite jak jedna osoba może szybko i skutecznie podnieść ciśnienie, lepszy niż poranna kawa.
- Pan prezes tak sam? A gdzie mamusia? Chyba, że może rzuciła parę peso na autobus? - odgryzłam się, wracając z powrotem do windy, nacisnęłam przycisk, który ją przywoływał i czekałam jak w końcu przyjedzie.
- Mogę Panią podwieźć, oczywiście jeżeli tylko usłyszę piękne błaganie o to - otworzył drzwi od strony pasażera i gestem ręki zapraszał mnie do środka.
- Wolałabym iść po schodach na to cholerne dwudzieste piętro, niż jechać z takim karaluchem  - uśmiechnęłam się ironicznie, akurat gdy przyjechała widna, do której wsiadłam naciskając guzik, pomachałam jeszcze temu idiocie i drzwi się zamknęły. Cudowne zaczęcie dnia.


~~~~


- Pani prezes, można? - spytała jedna z moich asystentek.
- Już weszłaś, więc co to za różnica - rzuciłam oschle, byłam dość surowym szefem, ale to dlatego, że gdy pokażesz pracownikowi serce to skończysz jako bankrut, a tak chociaż inni czują wobec Ciebie respekt.
- Na zewnątrz czeka Pani ojciec, chciałby się z Panią spotkać, wpuścić go?  - spytała, spojrzałam na nią zła.
- Czy Ty jesteś idiotką? To mój ojciec, chyba naturalne jest to, że może wejść - walnęłam ręką w stół, a ona drgnęła, jej dłonie były splecione, a kciuki co chwila nerwowo się o siebie ocierały. Widziałam, że zdenerwowała się, bardziej niż ja. Była taką ciamajdą, że gdyby nie fakt, iż jej rodzina pracuje u nas od pokoleń, dawno zwolniłabym ją, wyrzuciła na zbity pysk.
- Przepraszam Pani prezes, już proszę do środka - miała wychodzić, gdy zatrzymałam ją, każąc zrobić dwie kawy.
- Tylko mają być idealne, bo jak nie to po premii - westchnęłam, gdy wyszła. Wiedziałam, że mój ojciec za sekundę tu wejdzie przez co czeka mnie naprawdę trudna rozmowa z nim, zazwyczaj jest tak, że wymaga cudów, a nie łatwo osiągać takie sukcesy jakich on wymaga.
- Dulcita - powiedział radośnie od progu, rozłożył ramiona. Podeszłam do niego przytulając go lekko, żeby nie wygnieść sobie sukienki, a jemu garnituru.
- Więc co Cię do mnie sprowadza? - spytałam, siadając w fotelu prezesa, a jemu wskazałam miejsce naprzeciwko siebie. Wyprostowałam się, zakładając nogę na nogę, tak aby wyglądać nieco dostojniej.
- Jest projekt do wykonania, cała kolekcja, niesamowicie wielkie pieniądze, niesamowicie wielka sława - zatarł ręce, a w jego oczach ukazały się iskierki.
- Rozumiem, że my dostaliśmy ten projekt? - uśmiechnęłam się, nasza firma zawsze dostawała takie zlecenia, ze względu na swój prestiż.
- Dul trzeba zorganizować pokaz, ubrań, które wcześniej zaprojektuje firma, trzeba stworzyć biznes plan, rachunki kosztów, tego jest cała masa - zaczął wymieniać rzeczy, które przy tak dużych projektach są oczywiste.
- Tato nie siedzę w tym od dziś, wiem czym to się je - przerwałam mu w pewnym momencie, nie byłam już stażystką, a prezesem, więc wiedziałam jakie mam obowiązki.
- Tutaj nie chodzi o to, że Ty nie wiesz dziecko - pokiwał głową, poprawiając swoje siwe włosy.
- Więc o co? - już miał mi odpowiedzieć, gdy do gabinetu weszła ta idiotka z kawą, postawiła ją na ławie, szepcząc krótkie proszę. Jak można być tak niekompetentnym.
- Musimy walczyć o ten projekt - uciął krótko, wyraźnie czekając na moją reakcje. Zmarszczyłam brwi nie bardzo rozumiejąc co to ma znaczyć, to zawsze firmy ubiegały się o to, abyśmy to my coś dla nich produkowali, ale nigdy na odwrót.
- My nie walczymy o projekty, jest wręcz na odwrót, więc odpada - od razu zaprzeczyłam, podnosząc filiżankę.
- Jeżeli oddasz ten miliardowy projekt od tak, dostanie go firma Uckermanna.
- Więc zaczynamy rzeź - odstawiłam kawę - nie oddam tego projektu tak łatwo - uśmiechnęłam się, jedno nazwisko, jeden właściciel firmy, tak łatwo sprawił, że zmieniłam swoje zdanie, on nigdy ze mną nie wygra.










Hejko! 
Dodaje po niezbyt długim okresie czasu jak na mnie i to tutaj (bo wiadomo na watt dodaje co trzy dniXD)
Ale chyba grunt, że coś jest prawda?
Jak wam się podoba? 
+
tak się jaram bo już za 4 dni trzecia płyta Dulka! <3